Flamandzkie ministerstwo od początku popierało otwarcie rynku, natomiast opozycja z Walonii protestowała. O pełne otwarcie rynku również od dawna apelowali belgijscy pracodawcy oraz współrządząca flamandzka partia liberalna VLD.
Dziennik „La Libre Belgique” ocenia, że otwarcie rynku pracy ma związek ze zbliżającym się belgijskim przewodnictwem w UE w 2010 roku. „Pozostanie w grupie ostatnich ociągających się psułoby wizerunek Belgii” – uważa gazeta.
Jednocześnie jednak Belgia już w grudniu postanowiła utrzymać restrykcje w dostępie do rynku pracy dla obywateli Bułgarii i Rumunii, które przyłączyły się do UE w 2007 roku. Według nieoficjalnych szacunków w Belgii mieszka i na czarno pracuje nawet 100 tys. Polaków.
Szef belgijskiej dyplomacji Karel de Gucht (z VLD) nie spodziewa się, by otwarcie rynku spowodowało napływ zbyt wielu nowych pracowników, bo – jak tłumaczył – to rynek decyduje o zapotrzebowaniu na siłę roboczą. Poza tym przybysze z nowych krajów nie wypełnili limitów na listach poszukiwanych zawodów, gdzie belgijskie władze wprowadziły ułatwienia w przyznawaniu pozwoleń na pracę. To potwierdza, że – wbrew obawom części lewicowych polityków i związków zawodowych – Belgii wcale nie grozi zalanie rynku pracy obywatelami nowych krajów UE. Brakowało zwłaszcza pielęgniarek.
Dania, która jest czwartym krajem stosującym restrykcje do 30 kwietnia, zapowiedziała już w zeszłym roku, że ich nie przedłuży.
Tym samym, niemal pięć lat po rozszerzeniu UE, już tylko dwa kraje: Niemcy i Austria chcą utrzymać ograniczenia w dostępie do rynku pracy dla obywateli Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Węgier, Czech, Słowacji, Słowenii – sygnalizują, że przedłużą zamknięcie rynków na maksymalny dopuszczony w traktacie akcesyjnym okres – do 2011 r.
Najpóźniej do 30 kwietnia będą musiały poinformować Komisję Europejską, uzasadniając dlaczego zamierzają przedłużyć okresy przejściowe wprowadzone wraz z rozszerzeniem UE w maju 2004 roku.