Polska już dzisiaj jest jednym z najmniej uzwiązkowionych krajów w Unii Europejskiej.
W styczniowym badaniu CBOS przynależność do związków zadeklarowało jedynie 8% Polaków. Udział młodych pracowników w związkach jest znikoma. Wniosek jest prosty – za kilkanaście lat w Polsce prawdopodobnie nie będzie związków zawodowych, albo przynajmniej nie będzie ich w obecnej formie. Dla pracodawców to dobrze, dla dialogu społecznego już nie do końca.
Zdecydowane stanowisko związków w sprawie pomostówek to obrona ostatnich związkowych bastionów, siła bezsilnych. Pracodawcy budżetowi, hutnictwo, górnictwo, energetyka i niektórzy dawni duzi pracodawcy – tu związkowcy są silni. Związki nie reprezentują już jednak osób zatrudnionych w oparciu o umowę o dzieło, zlecenia, samozatrudnionych. Praktycznie nie ma ich w nowoczesnych firmach z kapitałem zagranicznym. Nie mają nic ciekawego do zaproponowania młodym pracownikom, których dodatkowo zrażają zdeklarowanym odgórnie zaangażowaniem politycznym. Związki reprezentują zdecydowaną mniejszość osób aktywnych zawodowo i jest to problem, z którym działacze nie potrafią sobie od dłuższego czasu poradzić. „W obecnej formule związki zawodowe są de facto federacjami struktur zakładowych,
a nie organizacjami pracowników” – to wymowny fragment wystąpienia jednego z działaczy związkowych
na zjeździe związków budowlanych. Brakuje pomysłu na reprezentowanie pracowników na coraz bardziej dynamicznym i elastycznym rynku racy. Jeszcze raz podkreślam – to bardzo źle dla dialogu społecznego.
Dialog i konsultacje społeczne w obszarze gospodarczym i społecznym pomiędzy rządem, pracownikami
i pracodawcami odbywają się w Komisji Trójstronnej. To w praktyce jedyne miejsce umocowane prawnie, gdzie rząd ma obowiązek konsultacji swoich pomysłów na reformy i nowe ustawy w obszarze rynku pracy. Jeśli kraj ma rozwijać się stabilnie i równomiernie, z poszanowaniem interesów różnych grup społecznych,
to siła wszystkich stron dialogu powinna być jednakowo mocna.
Słabość instytucji dialogu społecznego jest niestety wyrazem słabości naszej aktywności obywatelskiej.
Jeśli nie będziemy się zrzeszać, samodzielnie organizować się w związki, zrzeszenia i stowarzyszenia – nie będzie platformy dialogu, nie będzie konsensusu społecznego i nie będzie możliwości dokonania odpowiednio szybkich zmian tam, gdzie są one potrzebne. To apel do wszystkich – pracodawców, pracowników, osób starszych i młodych. Jednorazowy zryw wielkości frekwencji wyborczej nie wystarczy
do przeprowadzenia strategicznych reform, które są dzisiaj potrzebne w gospodarce, edukacji, opiece zdrowotnej, na rynku pracy i wielu innych strefach naszego życia. Nie możemy całej odpowiedzialności za rozwój naszego kraju składać na barki kolejnych rządów. Rozwój zależy przede wszystkim od nas samych.
Jako komentarz do trwającego sporu o pomostówki przypomnę kilka faktów. Od dłuższego czasu obserwujemy w Polsce malejący współczynnik aktywności zawodowej. Jest on najniższy w całe Europie –
w roku 2007 wyniósł on 53,7%. W grupie wiekowej 50-64 wskaźnik zatrudnienia wynosi zaledwie 43,4% przy średniej dla całej UE na poziomie 55,6%. Jednocześnie jeśli chodzi o liczbę godzin pracy w tygodniu jest ona największa. Rozwój gospodarki spoczywa na barkach nieco ponad połowy dorosłych Polaków. W roku 2015 na rynku pracy będzie o 800 tys. osób mniej, niż obecnie.
Polska zajmuje dopiero 23 miejsce na liście krajów UE pod względem produktywności pracy. Nasz kraj wyprzedza tylko Litwę, Łotwę, Rumunię i Bułgarię. To fakty, na podstawie których strategię rozwoju Polski